Jesteśmy firmą, która wspiera ludzi z pasją. Jednym z nich jest Mateusz Piesiak, wrocławianin, fotograf dzikiej przyrody, student Politechniki Wrocławskiej, a po godzinach uzdolniony pianista. Na początku lutego Mateusz wraz ze swoim ojcem wybrał się na Islandię. Cel podróży? Zdjęcia oczywiście. Po jego powrocie do Polski spotkaliśmy się, by porozmawiać o wrażeniach z tej niezwykłej wyspy. Zachęcamy do lektury!
Militaria.pl: Dlaczego akurat Islandia?
Mateusz Piesiak: Po mojej pierwszej wizycie na Islandii, wiedziałem, że muszę tam wrócić, taki to niesamowity kraj. Wtedy była to moja najlepsza wyprawa fotograficzna, bo ta pustka jest inspirująca. Teraz trafiłem na dobre bilety, miałem czas, więc dlaczego nie? Na Islandii jest teraz zima, jest długo ciemno, a to z kolei zwiększa szanse na zdjęcia zórz polarnych. Trafiliśmy na dwie bezchmurne noce, udało się.
Jak wyglądał początek Waszej podróży?
Wylądowaliśmy w Keflavíku – miasteczku położonym niedaleko stolicy. Od razu wypożyczyliśmy auto, dostaliśmy materace, termos i gaz. Właściciel wypożyczalni był bardzo zaskoczony faktem, że chcemy nocować w samochodzie. Ostrzegał nas przed naprawdę niską temperaturą w nocy dochodzącą nawet do minus 10 stopni w pojeździe. Zobaczył jednak, że przynajmniej w teorii jesteśmy przygotowani.
Co było Waszym pierwszym celem do sfotografowania?
Ja byłem tak podekscytowany wyprawą, że od razu po przylocie chciałem szukać zórz polarnych. Tata studził mój zapał skupiając się na logistyce – gdzie staniemy naszym samochodem, co zjemy. Podążyliśmy na wschód. Po przejechaniu kilku kilometrów wyszedłem z auta, by zobaczyć czy na aparacie zobaczę zorzę – gołym okiem bowiem jeszcze nie było jej widać. I faktycznie była! Pojechaliśmy dalej, zrobiło się ciemniej, zorze były już dobrze widoczne. Od razu zabrałem się za zdjęcia, było bardzo zimno i wietrznie. Ustawiłem aparat na statywie, czas naświetlania 30 sekund. Odwróciłem się na moment i w tym momencie wiatr przewrócił sprzęt na asfalt… To było 10 minut po wyjściu z auta! Wyrwało mocowanie obiektywu od body.
Można się załamać.
Dokładnie. Godzina druga w nocy, po całym dniu podróży. Z przerażenia nie czułem nawet tego przenikającego mrozu. Wsiedliśmy do samochodu i zacząłem oględziny mojego aparatu. Okazało się, że wyrwane zostały śruby i styki przekazujące elektronikę pomiędzy obiektywem i body. Dramaturgii dodał fakt, że był to mój jedyny szerokokątny obiektyw. Zdjęcia zórz polarnych i islandzkich krajobrazów stanęły pod znakiem zapytania.
Udało się naprawić aparat?
Powiedziałem sobie „od kilku dni jestem inżynierem, więc powinienem sobie poradzić!”. Udało mi się jakimś cudem dopasować styki i skleić wszystko szarą, niezawodną taśmą a’la MacGyver. Dobrze, że miałem przy sobie Leathermana! Teraz rozumiem ludzi, którzy nawet śpią z multitoolem w kieszeni.
Można powiedzieć, że Wave uratował sens wyprawy?
Zdecydowanie! Nie mogłem wprawdzie już do końca wyprawy zmieniać obiektywów w tym aparacie, ale trudno opisać ulgę jaką poczułem, gdy aparat zaczął działać, jak poprzednio. Islandia szybko nauczyła mnie pokory. 3 sekundy nieuwagi i mogłem mieć po aparacie. Co ciekawe, samochody trzeba stawiać „pod wiatr”, bo w przeciwnym razie silny wiatr może wyrwać drzwi, a wtedy mamy problem. Żadna firma tego nie ubezpiecza. W każdym razie, pierwsze chwile mieliśmy bardzo emocjonujące.
No właśnie. Przychodzi pora na zasłużony sen, a w samochodzie trzeba zgasić silnik. Szybko robi się zimno?
Tak. Spaliśmy w podwójnych kalesonach, polarach, czapce i rękawiczkach. Naturalnie dobry śpiwór z Fjord Nansen. Rano wszystkie szyby od środka były zmrożone. Ciekawe doświadczenie. Przynajmniej nie wiało (śmiech).
Jak sprawdziła się reszta sprzętów od nas?
Bardzo zadowolony byłem z lornetki Bushnella. Jest poręczna, a do tego odporna na deszcz. Pozwalała mi dostrzec ciekawe miejsca pod zdjęcia. Z pewnością będzie mi przydatna na niejednej wyprawie – np. do obserwacji ptaków.
Latarek Olight używaliśmy praktycznie bez przerwy, bo przez większość dnia było po prostu ciemno. Czasami doświetlałem sobie przestrzeń, którą fotografowałem. Czołówka bardzo przydatna była szczególnie w samochodzie lub na przykład przy zmianie baterii czy karty pamięci w aparacie. Tak jak wspomniałem, wiele zdjęć robiłem po zmroku, na długich czasach naświetlania, żeby widzieć co mam pod nogami, musiałem mieć źródło światła.
Jesteś znany przede wszystkim ze zjawiskowych zdjęć zwierząt. Jak było pod tym względem?
Ze zwierzętami na Islandii w zimie jest ciężko. Spotkałem dużo koni. Były bardzo ufne, wystarczyła odrobina szelestu, a one podbiegały myśląc, że mam coś do jedzenia. Poza tym udało mi się sfotografować parę gatunków ptaków. Dwa razy widziałem nawet renifery.
Islandia staje się coraz popularniejszym kierunkiem turystycznym. Jak droga jest organizacja takiego wypadu?
To zależy od organizacji. W Islandii na pewno jest drogo. Ceny w restauracjach są bardzo wysokie, mały hamburger potrafi kosztować nawet 100 złotych. My mieliśmy żywność liofilizowaną, suszoną wołowinę, konserwy. Oprócz oszczędności jest to po prostu wygodniejsze, biorąc pod uwagę fakt, że mieszkasz w aucie.
Największy koszt stanowi przelot i wynajęcie auta?
Udało nam się trafić przelot w bardzo atrakcyjnej cenie. Auto kosztowało nas 1300 złotych na tydzień. Wzięliśmy terenówkę z napędem 4×4. Litr ropy to około 8 złotych, a nasz potwór palił ponad 18 litrów na 100 kilometrów. Co nas zaskoczyło to fakt, że wszystkie auta mają na oponach kolce. Mnóstwo dróg jest nieodśnieżonych, na wielu odcinkach trudno rozróżnić pasy. W zasadzie to wszystkie koszty, bowiem Islandia daje nam „darmowe” atrakcje w postaci niepowtarzalnych widoków. Naprawdę, polecam każdemu!